Naszą podróż dalej kontynujemy na południe do Copan, które leży już w Hondurasie. W linii prostej z Quirigua do Copan jest około 50 km, lecz z uwagi na góry i granicę państwa musimy przejechać prawie 200. Około godziny 16 przyjeżdźamy nad granicę. Żegnamy się z naszym kierowcą i dalej już musimy sobie radzić sami. To jeden z bardziej osobliwych punktów granicznych, jakie w życiu przekraczaliśmy. Podchodzimy do budki po stronie gwatemalskiej. Urzędnik wypytuje nas o nasze plany w Hondurasie i gdy mówimy, że jedziemy tylko na 2 dni do Copan, wyrywa z zeszytu kartkę w kratkę, odręcznie na niej wypisuje dos turistas, przybija na niej parę pieczątek, pobiera od nas ekwiwalent $5 w quetzalach i życzy nam powodzenia. Inny funkcjonariusz elegancko podnosi nam szlaban i wchodzimy do Hondurasu. Teraz podchodzimy do podobnej budki po stronie honduraskiej. Podajemy urzędnikowi tę samą kartkę, na której przybija jeszcze kilka pieczątek, pobiera tę samą kwotę też w qutzalach bo lempirow nie mamy i na koniec z uśmiechem życzy nam miłego pobytu. Kartki z pieczątkami mamy chronić jak oka w głowie bo to nasz jedyny glejt w Hondurasie.
Z granicy do miasteczka Copan Ruinas jest około 10 km, więc szukamy okazji jak się tam dostać. Stojąc przy drodze przyciągamy różne postacie, które w większości przypominają lokalnych partyzantów na wczasach :-) Jeden proponuje wymianę pieniędzy migając nam przed oczami grubą talią super kolorowych banknotów błyskając przy tym złotymi zębami dla zachęty. Drugi i trzeci proponują podwiezienie, ale nie widać żadnego pojazdu... Nieopodal stoi jakiś mikrobus z tabliczką Copan, więc idziemy do niego i zaciągamy języka. W końcu przystajemy na jego ofertę zawiezienia nas od razu poza rozkładem jazdy też za $5 płatne w quetzlach. Jak widać to tutaj standartowa suma. Droga prowadzi serpentynami przez góry i nasz kierowca z ponurą miną chce nam najwyraźniej dać do zrozumienia, że się spieszy z powrotem, a może tylko chce nam pokazać jak prawdziwi mężczyźni powinni jeździć?
Miasteczko Copan Ruinas prezentuje się o wiele ładniej, niż sobie to wyobrażaliśmy. Kierowca nas podwiózł pod bardzo sympatyczny hotel, którego równie miły właściciel zaproponował nam na wstępie zimne lokalne piwo, co przyjęliśmy z wielką przyjemnością połączoną z ulgą, że jesteśmy jednak cali i w dobrych rękach. Okazało sie też, że jest tu całkiem niezły wybór wśród restauracji, więc wieczór spędzamy bardzo relaksowo.
Copan to jedno z największych miast-państw wielkiego Krolestwa Mayów i największe na jego południowych rubieżach. Patrząc na mapę Mezoameryki, Copan w zasadzie stanowi najwspanialszą i największą twierdzę południa Mezoameryki. Tu poniekąd kończyła się wszelka cywilizacja a rozpoczynała dzika i nieprzebrana dżungla. Historia Copan jest bardzo powiązana z Quirigua i Tikal. Tu oprócz wspaniałych piramid, boiska piłkarskiego i wielkich pałaców też można odnaleźć bogato zdobione stele. W odróżnieniu od Quirigua, tu historia została zapisana na ścianach i stopniach światyń. Największym źródłem bezcennych informacji z tamtych ginących w mroku czasów jest Świątynia Nr 23, na której 63 stopniach wykuto karty burzliwej historii. Co roku archeologowie odkrywają nowe budowle i nowe fakty z historii Copan i innych państw-miast południowego Królestwa. Największym odkryciem niedawnych lat było odkrycie, że wnętrze jednej z wielkich piramid kryje świątynię pochodzącą z 571 roku, która ma powierzchnię 400 m kwadratowych! Świątynię można zwiedzać podążając labiryntem wąskich korytarzy we wnętrzu piramidy. Niesamowite wrażenie!
Pisana historia Copan kończy się nagle na dacie 2.II. 822 roku, bowiem z tą datą odnaleziono ostatni wykuty w Copan glif... Miasto jednak nie zostało opuszczone od razu, lecz było zamieszkane w coraz mniejszej ilości do XII wieku, aż wreszcie stopniowo zostało pochłonięte przez dżunglę.
Atitlan
Po południu wsiadamy do autobusu relacji Tegucigalpa - Guatemala City, którym pojedziemy do stolicy Gwatemali. Na granicy poszło nam tym razem gładko, bo urzędnik graniczny tylko odebrał od nas w autobusie kartki, lecz nie wszystkim paseżerom się udało, bo jeden facet takiej karteczki nie miał i musiał wysiąść... Po 4 godzinach wjeżdżamy na dworzec w stolicy Gwatemali. Noc po drobnych perypetiach ostatecznie spędzamy w eleganckim hotelu w centrum. Rano przy śniadaniu snujemy dalsze plany pobytu w Gwatemali i postanawiamy wynająć samochód i na własną ręke pojechać nad jezioro Atitlan. Miła dziewczyna pokazuje nam na mapie jak wyjechać z miasta a następnie którędy jest najlepiej dojechać do Panachel nad jeziorem. Chwilę nam objaśnia 2 drogi: Ta jest krótsza, ale tu mogą być banditos... Tak przygotowani ruszamy w drogę bacznie pilnując by się nie pomylić.
Piękny widok jeziora i górującego nad nim wulkanu wynagradza nam mieszane uczucia w czasie podróży. Na noc zatrzymujemy sie w XVII-wiecznej haciendzie położonej nad samym brzegiem jeziora. Dookoła jest pięny ogród, a wnim papugi. Jemy zasłużony posiłek, zachwycając się jednocześnie pięknymi widokami. Słyszymy jak dzieci przekomarzają sie z papugami, które od czasu do czasu im też coś odpowiadają. Trwa to już dość długo, więc w końcu nie wytrzymujemy i wiedzeni ciekawością idziemy zobaczyć co się dzieje. Jakież było nasze zdumienie, gdy się okazało, że to nie dzieci, ale papugi ze sobą rozmawiają ludzkim głosem nawzajem się przedrzeźniając!!!
Chichicastenango
Niedzielny targ w Chichicastenago uchodzi za najwiekszy w całej Gwatemali. Kolory, gwar i zapachy tworzą niepowtarzalną całość. Po hiszpańsku mówią tu tylko przyjezdni, tacy jak my, bo ludzie miejscowi porozumiewają się językiem Mayów. Język to bardzo dźwięczny i na ucho brzmi jakby ktoś śpiewał a nie mówił. Mariola, która przez cały czas czekała właśnie na ten dzień rusza na zakupy, a jest w czym wybierać!! Całe szczęście, że nasz samochód jest malutki i możemy zabrać tylko ograniczoną ilość towarów :-)
Ostatnią noc postanawiamy spędzić w Antigua w Hotelu Convento mieszczącym się w starym klasztorze Santa Catalina pochodzącym z początku XVII wieku. Klasztor bardzo ucierpiał w czasie pamiętnego trzęsienia ziemi w 1773 roku i został tylko częściowo odbudowany, tak że część jego posesji nadal zajmują ruiny dodające całości tajemniczego uroku.
Na drugi dzień wyruszamy powoli do Guatemala City, oddajemy na lotnisku samochód i powoli udajemy się na terminal. Wkrótce pojawiają się tez nasi przyjaciele. Po krótkim powitaniu zaczynamy wszyscy naraz opowiadać o swoich wrażeniach, których każde z nas miało niemało...
Tikal
W poniedziałek grubo przed świtem wyruszamy autobusem na lotnisko do Guatemala City, skąd lecimy do miasta Flores położonego na wyspie na jeziorze Peten. W zasadzie jest to technicznie półwysep, bo miasto łączy z lądem wąska grobla. Widok z lądującego samolotu na miasteczko położone na samym środku jeziora jest przepiękny. Tęże wyspę w XIII wieku zasiedlili Mayowie, którzy wybudowali tu miasto Tah Itza, które stało się ostatnim bastionem oporu niepodległych Mayów przeciwko hiszpańskim konkwistadorom, gdyż zostało zdobyte dopiero w roku 1697.
Z samolotu przesiadamy sie na autobus, którym jedziemy do Tikal, jednego z największych państw-miast Królestwa Mayów. Wyczytaliśmy, że kilka miesięcy wcześniej na autobus jadący z Flores do Tikal napadli banditos, więc jedziemy z duszą na ramieniu. Na wszelki wypadek kamerę i aparat trzymam osobno a z kamery wcześniej wyjmuję częściowo nagraną kasetę, tak na wypadek gdybym musiał się z nią rozstać...
Gdy przybywamy na miejsce, z nieba leje się żar a dodatkowego efektu dadaje duża wilgotność powietrza, co po miłym klimacie Antiguy daje nam się szczególnie we znaki. Po lunchu idziemy zwiedzac miasto, które wciąż nie zostało do końca odebrane zarastającej go stale dżungli. Historia Tikal jest długa i niezwykle burzliwa. Ogólnie rzecz biorąc ludy Nowego Świata nie stworzyły nigdy historii pisanej i dziś niezwykle trudno jest nam cokolwiek o ich dziejach ustalić, niemniej pewnego rodzaju wyjątek stanowili Mayowie zamieszkujący południowe rubieże swojego tajemniczego królestwa. W takich wielkich ośrodkach jak Tikal, Quirigua w dzisiejszej Gwatemali czy Copan w Hondurasie wyryli swe dzieje w kamieniu za pomocą hieroglifów. To właśnie dzięki nim dziś udało się w dużej mierze odtworzyć ich barwne dzieje. Symbolicznie 1300-letnia historia Tikal kończy się w roku 869, bo z tą datą wykuto ostatni glif. Z badań archeologicznych wynika, że miasto nie zostało upuszczone od razu lecz stopniowo. Równiez nie znaleziono żadnych śladów zarazy ani nie ustalono dokładnych przyczyn upadku miasta.
We wtorek przed świtem wdrapujemy się na najwyższą Piramidę Nr 5 i czekamy na wschód słońca. Pod nami rozpościera się ciemnozielone morze zieleni. Wraz z pierwszymi promieniami słońca przebijającymi się przez chmury i mgłę zaczynają rozbrzmiewać pierwsze dźwięki budzącej się ze snu dżungli. Nad koronami drzew latają papugi i tukany. 1200 lat temu mieszkało tu 90000 ludzi. Ciśnie się pytanie skąd przybyli, dokąd odeszli...
Honduras
Okazało się, że William, jeden z gości naszych przyjaciół, do których zostaliśmy zaproszeni na Wigilię, urodził się w Antigua, byłej stolicy Gwatemali i co rok jeździ tam na Wielkanoc. Na pytanie czy moglibyśmy się z nim zabrać ochoczo przytaknął. Stwierdziliśmy, że lepsza okazja się już nie trafi i wszystkie straszne opowieści o przestępczości w Gwatemali nagle wyblakły i rozochoceni zamiast śpiewać kolendy zaczęliśmy snuć plany na Wielkanoc...
Samolot do Guatemala City miał przylecieć wieczorem w Wielki Czwartek... i przyleciał, tylko że bez nas, bo 2 kolejne samoloty do Dallas były niesprawne i kiedy ostatecznie podstawiono sprawną maszynę, to w Dallas pocałowaliśmy przysłowiową klamkę. Następny samolot do Gwatemali odlatywał za 22 godziny... Cóż było robić. W Wielki Piątek rano wynajęliśmy sobie vana i w 6 osób postanowiliśmy rozglądnąć się po Dallas. Napewno bym nie narzekał gdyby los nas rzucił i zatrzymal niespodziewanie w Sydney, Buenos Aires czy Hong Kongu, ale w w Dallas...
Ostatecznie do Gwatemali dotarliśmy z jednodniowym opóźnieniem. William załatwił nam transport dzięki uprzejmości swojej rodziny, która czekała na nas na lotnisku. O 9 wieczorem wyruszyliśmy w 2 samochody do Antigua. Jak tylko wyjechaliśmy z miasta droga zaczęła się wić ciasnymi zakrętami przez mroczną dżunglę coraz wyżej w górę. Kuzynka Williama, która prowadziła samochód tylko się uśmiechała na nasze chyba nietęgie miny: No se preocupen, conozco la carretera muy bien - dodawała nam odwagi. Po 2 godzinach wjeżdżamy do Antigua. Próbujemy wjechać na stare miasto, gdzie jest nasz hotel, lecz grzęźniemy w tłumie ludzi i samochodów, bo ulicami właśnie przechodzi gigantyczny pochód. Zostawiamy więc Alejandrę w samochodzie a sami z kamerą przedzieramy się wąskimi uliczkami do trasy pochodu.
Pochody wielkanocne w Antigua mają swoją tradycję i znane są z rozmachu. Odbywają sie codziennie w Wielki Tydzień i trwają wiele godzin kończąc się około 1 w nocy. Wielkie platformy niesione są przez 150 osób, co jest sztuką nielada, gdyż wszyscy muszą się poruszać w tym samym rytmie a platforma waży około 2 ton! W procesji idzie również wielka orkiestra dęta. Rzymscy żołnierze o indiańskich rysach twarzy prowadzą Chrystusa, który również jest Indianinem. Wcześniej jezdnia ulic, którymi przejdzie procesja ozdabiana jest kobiercami z kwiatów lub jaskrawo kolorowego piasku. Ozdobienie poszczególnych odcinków ulicy należy do tej rodziny, której dom zajmuje ten właśnie wycinek ulicy. Przy ozdabianiu zwykle pracują również znajomi lub rodzina mieszkający gdzie indziej. Teraz wielka procesja idzie po godzinami pieczołowicie układanych kobiercach zupełnie je rozdeptując. Ale co tam, na drugi dzień znowu zostaną ułożone z niemniejszą starannością. Egzotyka większa niż moja wyobraźnia!!
Antigua jest jednym z najstarszych i najpiękniejszych zarazem miast w Ameryce Centralnej. W latach 1543-1773 miasto pełniło funkcję stolicy Gwatemali, która wówczas rozciagała się prawie na cały rejon Ameryki Centralnej i obejmowała również część dzisiejszego stanu Chapas w Meksyku. Dwa wielkie trzesienia ziemi, które nawiedziły Antiguę w latach 1717 i 1773 pozostawiły miasto w ruinie. Zniszczeniu uległa między innymi wspaniała katedra, którą podobnie jak i kilka innych kościołów, pozostawiono w takim stanie, w jakim pozostawiło ją wielkie trzęsienie ziemi w 1773 roku. Klimat jest tu relatywnie łagodny, bo miasto leży na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Uroku dodaja 3 potężne wulkany otaczające miasto, z których jeden, Fuego jest czynny, co pewnego poranka mieliśmy okazję zaobserwować. Erupcję popiołu zapoczątkował głośny grzmot, lecz ponieważ niebo było czyste, coś nas tknęło i wybiegliśmy na balkon zobaczyć co się dzieje. Naszym oczom ukazał się wielki pioropusz popiołu wydobywający się z krateru wznoszącego się nad miastem. Widok imponujący, ale i napawający grozą.
Antigua
Guatemala
Późnym popołudniem wracamy do Flores. Dziś nie ma tu już żadnych śladów po mieszkańcach Tah Itza. Trudno Flores określić jako ładne, ale nie można mu też odmówić pewnego uroku. Musimy jeszcze znaleźć jakąś agencję podróży, gdzie moglibyśmy zaaranżować dalszy ciąg naszej podróży po Królestwie Mayów. W planie mamy dostać się do Quirigua a następnie do Copan w Hondurasie. Udaje nam się wynegocjować samochód z kierowcą na 2 dni. Wieczorem żegnamy się z naszymi przyjaciółmi, z którymi zobaczymy sie dopiero tydzień później na lotnisku w Guatemala City a w środe wcześnie rano wyruszamy już sami w drogę.
Malowniczą drogą jedziemy przez pół Gwatemali do Rio Dulce, gdzie się zatrzymujemy na noc. Poniewaz godzina jest jeszcze młoda, więc się decydujemy na wycieczkę łódką do Livingston po rzece zwanej Rio Dulce. Skąd w Gwatemali nagle angielska nazwa miasteczka? Otóż, mieszkańcy miasteczka są potomkami niewolników rodem z Nigerii, których los rzucił tu w 1635 roku, gdy 2 statki z czarnymi niewolnikami rozbiły się na pobliskiej wysepce. Livingston jest jedyną miejscowością w Gwatemali zamieszkałą prawie całkowicie przez czarną ludność. Miejscowość sama w sobie nie robi zbyt ciekawego wrażenia, ale za to trasa rzeką płynącą przez głęboki wąwóz z wapiennch skał jest napewno warta zachodu. W drodze powrotnej do naszej łódki dosiadły się 2 dziewczyny, jedna śniada, druga biała. Rozmawiają ze sobą po hiszpańsku, ale w pewnym momencie jedna się odwraca do nas i odzywa się po polsku z silnym francuskim akcentem: Czy państwo są z Polski? Dziewczyna się urodziła we Francji, ale jej rodzice pochodzą z Polski. Zawsze mnie cieszą takie polskie akcenty w czasie naszych podróży.
Gdy rano następnego dnia docieramy do Quirigua, poranne mgły wciąż jeszcze otulają wielkie kamienne stele. Miasto było zamieszkane przez około 800 lat. Co ciekawe, nie wybudowano tu ani wielkich piramid, ani okazałych świątyń czy pałaców, lecz swą sławę Quirigua zdobyła dzięki wielkim stelom - smukłym kamiennym pomnikom poświeconym poszczególnym władcom tego państwa-miasta. Tutejsze stele są prwdopodobnie najwyższymi kamiennymi posągami znalezionymi gdziekolwiek w Nowym Świecie, ale ich największą wartość stanowią setki hieroglifow, które są unikalnymi kartami historii pisanej południowego Królestwa Mayów. Pisana historia Quirigua zaczyna się 6.IX. 426 roku. Opisane są burzliwe dzieje samego Quirigua jak i wojny z pobliskim państwem-miastem Copan. Historia urywa się w roku 810...
Quirigua
Travel blog © 2013 | Privacy Policy